Eksperci: Zanieczyszczenie powietrza i hodowla zwierząt wzmagają epidemie

Na początku tego miesiąca Uniwersytet w Harwardzie opublikował wyniki swoich kilkutygodniowych badań: zwiększenie o 1 mikrogram pyłu zawieszonego zwiększyłoby liczbę zgonów z powodu koronawirusa o 15 procent. Konkluzje te wymagają jeszcze dokładniejszego zbadania. Życie jednak i pokrewne badania zdają się to potwierdzać.

Zdjęcie: Pixabay

Nigdzie w Niderlandii koronawirus nie uderzył tak mocno, jak we wschodniej części Północnej Brabancji. To właśnie w tym regionie znajduje się najbardziej intensywna hodowla zwierząt.

Chirurg onkologiczny, Ignas van Bebber, pracujący w szpitalu im. Jeroena Boscha w Den Bosch, nie ma co do tego wątpliwości. Wskazuje intensywną hodowlę zwierząt na wschód od stolicy prowincji jako głównego winowajcę dużej liczby zgonów z powodu koronawirusa. Ignas van Bebber od czterech lat jest mocno zaangażowany w badania nad wpływem wysokich stężeń pyłu zawieszonego na zdrowie publiczne. „Szokująca podróż odkrywcza” – mówi. „Nie jesteśmy wystarczająco świadomi tego wpływu. Obserwujemy teraz istniejący związek między zanieczyszczeniem powietrza a liczbą ofiar koronawirusa”.

(poniżej fotografii dalszy ciąg tekstu)

Ważną przyczyną powstawania cząstek stałych, mówi Ignas van Bebber, jest amoniak pochodzący z intensywnej hodowli zwierząt. Ta część Północnej Brabancji jest centrum hodowli świń, kóz i drobiu. „Różne badania potwierdzają silny wpływ obornika na nasze zdrowie. Lokalni mieszkańcy są narażeni na ciągły atak na tkankę płucną. Jeśli coś się dodatkowo dostanie do takiego powietrza, tak jak obecnie koronawirus, to konsekwencje tego są większe. Dlatego w Brabancji Północnej zaistniała tak uderzająco wysoka liczba zakażeń i zgonów. W Tilburgu i Bredzie ludzie równie intensywnie świętowali karnawał. Jednak zmarło tam stosunkowo mniej osób, ponieważ powietrze jest mniej zanieczyszczone.”

(poniżej fotografii dalszy ciąg tekstu)

Zdjęcie: ANP

Zbieg okoliczności? Już wcześniej pojawił się dzwonek alarmowy

Bert Brunninkhuis z Den Bosch, przebywa w ostatnim okresie głównie w domu. Jego żona robi zakupy, on zaś musi oszczędzać płuca. Jest przewodniczącym „Question” – stowarzyszenia pacjentów ofiar gorączki Q. W wyniku epidemii mającej miejsce w latach 2007–2011, doznał trwałych szkód na zdrowiu. Nie jest zaskoczony, że obecna epidemia koronawirusa powoduje również najwięcej ofiar w tym samym regionie. „Zbieg okoliczności? Nie wierzę w to” – mówi – „To kolejny dzwonek alarmowy. Mieszkamy w tej prowincji razem z 35 milionami zwierząt i 2,5 milionami ludzi. Tak nie powinno być.”

Bert Brunninkhuis ma każdego dnia chrypę. „Nigdy nie byłem na przykład w Twente. Kiedy wybieram się z domu na przechadzkę pieszą lub rowerową przejażdżkę, świadomie wybieram swoje własne trasy. Dziesięć kilometrów na zachód lub wschód może robić dużą różnicę.” Podobnie jak Ignas van Bebber, Bert Brunninkhuis przywołuje badanie przeprowadzone przez amerykański Uniwersytet w Harwardzie z początku tego miesiąca. „Potwierdza to moje podejrzenia. Tak renomowany instytut nie pozwoliłby sobie na szerzenie bzdur.”

Potrzeba szybkich wniosków

Epidemiolog środowiskowy, Lidwien Smit z Uniwersytetu w Utrechcie, uważa, że wymaga to jednak komentarzy. „Nie można przeprowadzić dokładnych badań w ciągu kilku tygodni. Tym nie mniej, z powodu szumu otaczającego koronawirusa, potrzebne są szybkie wnioski. Naukowcy z Harwardu raczej tylko z grubsza przyjrzeli się istniejącemu zanieczyszczeniu i liczbie ofiar w Ameryce, nie stosując korekt ze względu na gęstość zaludnienia lub różnice prawnych regulacji w poszczególnych stanach.”

Lidwien Smit mówi, że nie można po prostu wiązać ze sobą zjawisk występujących we Wschodniej Brabancji. Choćby dlatego, że koronawirus jest skomplikowanym stanem, z silną zdolnością infekowania ludzi. „Podążam jednak za tym tokiem rozumowania. Zanieczyszczenie powietrza jest stosunkowo wysokie. Z powodu intensywnej hodowli zwierząt gospodarskich, ale także pod wpływem ruchu samochodowego wokół Zagłębia Ruhry. I rzeczywiście jest to dobre pytanie, dlaczego we Wschodniej Brabancji doszło do większej liczby ofiar śmiertelnych niż w Zachodniej. Pomimo faktu, że zwierzęta gospodarskie nie uczestniczyły w roznoszeniu koronawirusa, nie można wykluczyć, oddziaływania ich hodowli i przyczyniania się do rozwoju choroby. Chciałbym to rozwikłać.”

Zdrowie ponad ekonomią

Temat ten był już poruszany w różnych radach miejskich. W poważnie dotkniętej gminie Boekel, koalicyjny partner (interesu społecznego) Gemeenschapsbelang Venhorst-Boekel argumentował za takim badaniem. Przewodnicząca grupy Jeanne van Eerd: „Po kilku tygodniach zaczynasz podchodzić do problemu bardziej refleksyjnie. Świętowanie karnawału nie może byc jedyną przyczyną większej liczby zakażeń. Wówczas Breda i Maastricht powinny zostać znacznie mocniej zaatakowane przez wirus. Zawartość cząstek stałych w powietrzu jest w gminie Boekel zastanawiająca. W obszarze tym mamy wiele osób z dolegliwościami oddechowymi. Czy jest coś takiego szczególnego w naszej odporności, co czyni nas tutaj wrażliwszymi na działania wirusa? Nie jest to dla mnie pewne, więc chciałabym to wiedzieć.”

Rzecznik Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego i Środowiska (RIVM) twierdzi, że nie jest jeszcze w stanie wypowiedzieć się na ten temat rozsądnie. „Wszyscy szukają wyjaśnień, ale nie możemy jeszcze powiedzieć, co się dzieje na szczeblu lokalnym. Sprawdzamy, jakie badania musimy w tym celu przeprowadzić.”

Chirurg onkologiczny Ignas van Bebber ma nadzieję na większą decyzyjność. „Istnieją już badania sugerujące, że skutki koronawirusa nakładają i zbiegają się ze stanem zanieczyszczenia powietrza cząstkami stałymi. Jeśli tak, to zanieczyszczenie powietrza również odgrywa rolę w rozprzestrzenianiu się wirusa. Wówczas bnależy zmniejszyć liczbę producentów drobnego pyłu. Na przykład zmniejszyć intensywność hodowli zwierząt. Ponieważ dla mnie zdrowie jest ważniejsze niż ekonomia.”

Marzenna Donajski / Donajska

Źródło: Orkun Akici, “Trouw”

Dlaczego rodzicom mylą się imiona dzieci

„Tomek, Ania… yyh… Maciek! – Do lekcji!” –

Dlaczego mylą nam się imiona naszych dzieci?

Mój ojciec kiedyś miał taki zwyczaj, że gdy chciał coś do mnie powiedzieć, najpierw wołał imię mojej matki, potem mojej siostry i wreszcie moje. Wydaje się, że jest to uporczywa rodzicielska dolegliwość, ponieważ koledzy i przyjaciele mieli podobne doświadczenia w dzieciństwie. „Czułem się, jakbym był najmniej ważny, a mój brat bardziej ode mnie kochany” – powiedział mój przyjaciel. Dlaczego rodzice mieszają imiona swoich dzieci? W jaki sposób, jako rodzic, można powstrzymać ten rozwój „kochań”?

Co mówią eksperci?

Amerykańskie badania, w których wzięło udział ponad 1700 osób, wskazują, że dezorientacja wśród rodziców jest powszechna. „Informacje o członkach rodziny są razem zorganizowane w mózgu, co zwiększa prawdopodobieństwo, że dane te zostaną pomieszane” – powiedziała asystentka profesora psychologii Samantha Deffler z York College w Pennsylwanii, zaangażowana w te badanie. Dlatego właśnie, nie myli nam się tak łatwo na przykład imię sąsiada z imieniem dziecka.

„Co ciekawe, widzieliśmy też przykłady, że do dzieci zwracano się imieniem psa” – mówi Samantha Deffler – „co wydaje się wskazywać, że pies postrzegany jest również jako członek rodziny”.

Cóż, pomylenie imienia nie ma nic wspólnego z faworyzowaniem jednego, konkretnego dziecka. Tym nie mniej, rodzice często mają swoje ulubione dziecko. Badanie przeprowadzone w 2005 r. na Uniwersytecie Kalifornijskim obejmowało prawie 400 mam i ojców na przestrzeni trzech lat. Konkluzja wynikająca z tych badań: 65 procent matek i 70 procent ojców woli jedno ze swoich dzieci, często najstarsze. Ta preferencja wyraża się często w nieco częstszym uśmiechaniu się do danego dziecka i większej dla niego cierpliwości.

Na co powinio się zwracać uwagę?

„Często słyszę od rodziców, że lepiej dogadują się z synem niż z córką lub odwrotnie” – powiedział psychoterapeuta Jürgen Peeters, autor „Children Are Not Puppies” (Dzieci nie są zwierzaczkami domowymi/szczeniątkami) – „Dlaczego z jednym idzie mi łatwiej, a z drugim trudniej”, zadają sobie pytanie rodzice. Jürgen Peeters nie pozostawia wątpliwości: ta tendencja nie ma nic wspólnego z ilością miłości, jaką odczuwa się do potomstwa. Chodzi o to, co dziecko o nas samych porusza w naszym umyśle.

Przykład: jeśli szybko się niecierpliwimy i widzimy to samo u naszego dziecka, będziemy przeciwko temu reagować w stronę dziecka. „Nie denerwuje cię syn, ale część siebie”, mówi Jürgen Peeters. Działa to również w przeciwnym kierunku: rodzice częściej odczuwają ‘kliknięcie’ z dzieckiem, które potwierdza ich cenne cechy.

Jürgen Peeters ma troje dzieci, z których jedno gra w hokeja na lodzie. „Jest dla mnie najdroższym z całej trójki. I często wożę go na treningi. Upewniam się jednak, że spędzam wystarczająco dużo czasu z innymi dziećmi. I sprawdzam pytając pozostałą dwójkę: Czy myślicie, że spędzam zbyt wiele czasu z waszym bratem? Staram się przy tym pamiętać, że dzieci komunikują się głównie poprzez swoje zachowanie i nie mogę polegać jedynie na ich słowach”.

Dobrym pomysłem jest znalezienie czasu dla dziecka, które czuje się mniej faworyzowane. To nie musi być wielkie, oficjalne wydarzenie z wszelkiego rodzaju dzwonkami i gwizdkami. „Chodzi o codzienne rzeczy, takie jak wspólne pieczenie naleśników lub praca w ogrodzie. Małe dzieci często zapraszają rodziców do zabawy. Chwytajmy te momenty.”

„Starajmy się nie usztywnieniać poprzez obowiązek systematycznego dzielenia się czasem z dziećmi lub kupowanie im wciąż tych samych rzeczy” – doradza Jürgen Peeters – „Chodzi o emocje. Nie ma gotowej ściągawki-planu każdego kolejnego kroku”.

Link do badań Uniwersytetu w Kaliforni – Reciprocal links among differential parenting, perceived partiality, and self-worth: a three-wave longitudinal study

Autorka: Anna van de Breemer, “De Volkskrant”

Tłumaczenie: Marzenna Donajski / Donajska

Ilustracja: Claudie de Cleen

W niektórych krajach policja jest równie zabójcza jak koronawirus

W wielu krajach policja angażuje się z nadmierną siłą w wymuszanie blokad (lockdown) lub godziny policyjnej. Organizacja Narodów Zjednoczonych ostrzegła w tym tygodniu liderów, którzy nadużywają zjawiska koronawirusa, aby poszerzać swoją władzę

Więźniowie w więzieniu w Izalco w Salwadorze muszą czekać w kolejce podczas operacji bezpieczeństwa prowadzonej przez policję. Zdjęcie: AP

Kenia

W Kenii policja jest równie zabójcza jak koronawirus. Pod pozorem egzekwowania godziny policyjnej i ograniczeń poruszania się w walce z rozprzestrzenianiem się wirusa, Kenijczycy zostali pobici, skopani i zastrzeleni. Według oficjalnych danych liczba ofiar śmiertelnych koronawirusa wynosi tam 14, zaś liczba ofiar śmiertelnych z powodu brutalności policji już dwa tygodnie wyniosła 12. Według rządu Kenii ta liczba jest prawdopodobnie wyższa.

Kenijska policja słynie z przemocy. Egzekucje pozasądowe są częścią standardowego repertuaru. Ofiarami są często (rzekomi) przestępcy ze slumsów. Nadużywanie władzy pod przykrywką koronawirusa przypomina czasy wcześniejszych wyborów. Ponad dziesięć lat temu, gdy wybory w Kenii przerodziły się w powszechną przemoc, policja zastrzeliła setki osób. Kolejne wybory z 2017 r. przyniosły dziesiątki śmiertelnych ofiar.

„Podczas, gdy w innych krajach biegną ludzie na policję po pomoc, większość Kenijczyków biegnie w przeciwną stronę na widok policjanta”, pisze kenijska publicystka Rasna Warah. Policja w Kenii nie działa zgodnie ze swoim mottem „służenia wszystkim”, odzwierciedla raczej skorumpowane państwo, w którym politycy na równi nadużywają władzy. Dlatego brutalność policji rzadko jest karana.

Wiele ofiar częściowej blokady z powodu koronawirusa w Kenii poniosło śmierć na przełomie marca i kwietnia, krótko po wprowadzeniu godziny policyjnej. W portowym mieście Mombasa policja postanowiła nawet działać kilka godzin przed rozpoczęciem pierwszej godziny policyjnej: pasażerowie promu zostali pobici kijami i ostrzelani gazem łzawiącym. Teraz, miesiąc później, sytuacja nieco ustabilizowała się, a policja koncentruje się na pozbawianiu pieniędzy ludzi, którzy próbują uniknać obostrzeń.

Jedną z wielu twarzy ofiar śmiertelnej brutalności policji jest 13-letni Yassin Hussein Moyo. Akurat stał nocą na balkonie w domu rodziców, w slumsach Mathare w stolicy Nairobi, gdy został trafiony policyjną kulą w brzuch. Policja wyjaśniła, że ​​była to „zabłąkana kula” podczas operacji przeciwko ludziom ignorującym godzinę policyjną. Matka Moyo powiedziała lokalnym mediom, że agent tuż przed śmiertelnym strzałem skierował na krótko latarkę na Moyo. Na pogrzebie syna, ojciec Moyo powiedział: „W ciągu dnia zagrożeni jesteśmy wirusem, zaś w nocy mamy do czynienia z terrorem policyjnym”.

Salwador

Mocarzem z Salwadoru jest 38-letni Nayib Bukele i wygląda jak współczujący pracownik z młodzieżą: mocno przycięta broda, uśmiech na twarzy, kapelusz nasunięty na tył głowy. Jest u władzy od 1 czerwca, ale szczególnie w ostatnich miesiącach coraz wyraźniej widać, jak uśmiechający się prezydent chce utrzymać porządek: twardą ręką.

Salwador był jednym z pierwszych krajów w regionie, który zamknął swoje granice w połowie marca. Jeszcze przed odkryciem pierwszego przypadku zarażenia koronawirusem, Bukele poprosił parlament o ogłoszenie stanu wyjątkowego. „Podejmujemy szybkie, a nie perfekcyjne decyzje” – wyjaśnił. Od tego czasu biedny Salwador ma jedną z najostrzejszych kwarantann w Ameryce Łacińskiej.

Zainspirowane przez prezydenta wojsko i policja aresztowały tysiące ludzi, którzy nie przestrzegali dokładnie zasad. Lokale przeznaczone do izolowania pacjentów koronawirusa stały się aresztami dla przestępców. Wiele osób było przetrzymywanych na posterunkach policji przez wiele dni, bez ochrony przed wirusem, z którym Bukele próbuje walczyć. W dniu 1 kwietnia zmarł w areszcie mężczyzna.

Salwadorski Sąd Najwyższy trzykrotnie reagował w ostatnich tygodniach przeciw działaniom Bukele. Sąd uznał, że aresztowania są niezgodne z prawem. Ale według prezydenta cel uzasadnia środki: „Pięć osób nie będzie decydowało o śmierci setek tysięcy Salwadorczyków”, napisał na Twitterze 15 kwietnia, odnosząc się do najnowszego ostrzeżenia od najwyższych sędziów. Jak dotąd, według oficjalnych danych, na koronawirusa zmarło ośmiu Salwadorczyków.

W ten weekend udzielił policji i armii jeszcze więcej władzy, nie z powodu wirusa, ale by podjąć działania przeciwko gangom przestępczym. Po nagłym wzroście liczby morderstw, w piątek 24 kwietnia, Bukele ogłosił, że władze mogą stosować „śmiertelną przemoc”. Umieścił w ciemnych celach izolacyjnych, tysiące więźniów należących do rywalizujących ze sobą gangów, wiedząc, że może to doprowadzić do masakr.

Członkowie gangu otrzymali ostrzeżenie, ale zwykli Salwadorczycy, którzy zmuszeni są siedzieć w domach również: każde omyłkowe wyjście poza  drzwi może być śmiertelne.

(poniżej fotografii dalszy ciąg tekstu)

Salwador. Zdjęcie: Reuters

Filipiny

W dniu 21 kwietnia, 33-letni weteran armii, Winston Ragos, wyszedł na ulice po codzienne zakupy: colę i papierosy. Wkrótce potem został zastrzelony przez policję.

Ragos został zwolniony z wojska w 2017 r. z powodu problemów ze zdrowiem psychicznym. Od tego czasu mieszkał ze swoją ciotką w Quezon City. Jego matka próbowała ostatnio go umieścić go w szpitalu, ale powiedziano jej tam, że przyjęcie jest zbyt ryzykowne z powodu koronawirusa. Ragos otrzymał na pierwszy tydzień leki, ale gdy ich zapas skończył się, jego stan ponownie się pogorszył.

W tym stanie policja spotkała go na ulicy. Na filmie zarejestrowanym przez obserwatora zajścia widać, jak weteran podnosi do góry ręce, podczas gdy oficerowie trzymają go w celowniku. Kiedy Ragos odwrócił się, powiedział coś drwiącego i skierował rękę do torby, aby coś wyjąć, oficer strzelił do niego dwa razy. Weteran zmarł na miejscu.

Według policji była to samoobrona. Jednak organizacja praw człowieka Human Rights Watch potępia akcję policji jako nieproporcjonalną. Według pracownika organizacji, Carlosa Conde, nie był to pojedynczy incydent. Według danych policji krajowej aresztowano 31 000 osób, 6100 zostało ukaranych grzywną, a 99 000 zostało ostrzeżonych.

Na początku kwietnia prezydent Filipin Rodrigo Duterte polecił policji strzelać do cywili, którzy „powodują problemy” podczas blokady. Rozkaz jest zgodny z polityką Duterte dotyczącą eliminowania handlarzy narkotyków. Carlos Conde z Organizacji Praw Człowieka twierdzi, że do tej pory zastrzelono trzy osoby z powodu przekroczenia zasad wprowadzonej blokad.

Według Organizacji Praw Człowieka, władze nadużywają sytuacji kryzysowej, aby uciszyć krytyków. Siedmiu aktywistów, którzy zostali aresztowani podczas dystrybucji żywności w prowincji Bulacan, zostało oskarżonych o „podżeganie oporu przeciw rządowi”. Według jednego z aktywistów, byłego kongresmena Ariela Casilao, grupa uzyskała licencję na dystrybucję żywności.

Istnieją również przykłady Filipińczyków, którzy byli nękani lub aresztowani za krytyczne wiadomości na Facebooku. Na przykład aktorka i scenarzystka, Maria Victoria Beltran, została zatrzymana dwa dni po opublikowaniu wiadomości, która według władz była fałszywa.

Maroko

Mi Naïma, 48-letnia gwiazda vloga z Fes, została aresztowana 18 marca za rozpowszechnianie fałszywych wiadomości. W filmie zaprzeczyła istnieniu koronawirusa, wzywając swoich prawie 500 000 obserwujących do nieprzestrzegania zasad. Niecały miesiąc później została skazana na rok więzienia w Casablance.

Aresztowanie Mi Naïmy miało miejsce przed ogłoszeniem „stanu wyjątkowego” w Maroku 20 marca. Od tego czasu policja nie powstrzymuje się. W marokańskim piśmie „Maroc Hebdo” rzecznik policji powiedział, że dokonano ponad 120 aresztowań za rozpowszechnianie fałszywych wiadomości. To zaledwie ułamek wszystkich aresztowań: ponad 75. tysięcy.

Do chwili obecnej w Maroku doszło do 163 zgonów i 4246 zachorowań. Jest to dalekie od szokującej liczby ofiar śmiertelnych w wielu krajach europejskich, ale ograniczenia wolności są nie mniejsze. Ktokolwiek chce wyjść na zewnątrz w ciągu dnia, potrzebuje oświadczenia podstemplowanego przez władze. Obowiązkowa jest również maska ​​na usta. Ostatnie zaostrzenie zasad nastąpiło wraz z początkiem Ramadanu. Teraz jest godzina policyjna pomiędzy 19:00 a 5:00 rano. W innych latach jest szczególnie przyjemnie na ulicy.

Chociaż marokańska policja zawsze uważnie obserwowała obywateli, teraz korzystają dodatkowo z nowych technologii. Wypróbowują drony, które wykrywają miejsce przebywania ludzi na ulicy, na przykład poprzez pomiar promieniowania podczerwonego. Agenci zaczęli także używać aplikacji, z której mogą odczytać, przez które punkty kontrolne ktoś przechodzi. Ten ostatni środek niepokoi krytyków, gdyż kto zapewni, że aplikacja ta zniknie po zakończeniu epidemii?

Podobnie dzieje się w przypadku polowań na fejk nieuwsy. Inny vloger, Mustapha Swinga, ujawnił, że w opracowaniu jest prawo awaryjne, które pozbawi Marokańczyków możliwości wzywania do bojkotów – i jest to tylko jeden z ostatnich środków władzy cywilnej.

Autorzy: Mark Schenkel, Joost de Vries, Jeroen Visser, Maartje Bakker, niderlandzki dziennik ‘De Volkskrant’

Tłumaczenie: Marzenna Donajski / Donajska

Kraje z przywódczyniami-kobietami radzą sobie lepiej. Przypadek?

Niemcy, Nowa Zelandia i Tajwan pozytywnie wyróżniają się swoim podejściem do problemu koronawirusa. Czy to przypadek, że wszystkie te trzy kraje prowadzone są przez kobiety?

Prezydentka Tajwanu, Tsai Ing-wen. Zdjęcie: EPA

Na tle grilowania wirusem w wykonaniu silnych mężczyzn, takich jak Donald Trump (Stany Zjednoczone), Xi JinPing (Chiny) lub Jair Bosonaro (Brazylia) – Angela Merkel (Niemcy), Jacinta Adern (Nowa Zelandia) i Tsai Ing-wen (Tajwan) wydają się być latarniami morskimi stabilności i racjonalności.

Merkel i Adern swoją charyzmą ‘stonowały’ krzywą zarażeń w swoich krajach. Liczba zgonów jest tam niższa niż w innych, porównywanych krajach. Są w czołówce długiej drogi ku czemuś normalnmu.

Prezydentka Tajwanu, Tsai Ing-wen, wywarła jeszcze większe wrażenie swoją wysoce skuteczną reakcją na pierwsze pogłoski o zakażeniach koronawirusem w sąsiednich Chinach. Przystąpienie jej kraju do Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – na co arcy wrogie Chiny miały duży wpływ – z pewnością powinno być poważnie omówione.

Pod rządami Tsai Ing-wen (wcześniej prawniczki i byłej profesorki na dwóch głównych wydziałach prawa w Tajpej) Tajwan stał się być może nawet światowym liderem w walce z pandemią.

Obecnie kraj ten wydaje się mieć również pod kontrolą nieuniknioną drugą falę zarażeń. Pomimo bliskości Chin, pierwszego epicentrum pandemii, Tajwan opłakuje tylko sześć ofiar śmiertelnych i w międzyczasie dostarcza już do Stanów Zjednoczonych i Europy miliony wysokiej jakości maseczek.

Amerykański magazyn biznesowy ‘Forbes’ zauważył to jako pierwszy: czy kraje kierowane przez kobiety byłyby rozsądniej zarządzane, gdyby zaszła rzeczywiście taka potrzeba dla ludzi?

Brytyjska gazeta ‘The Independent’ wyjaśniła to w następujący sposób: nie świadczy to jeszcze o tym, że kobiety są lepsze od mężczyzn, lecz o tym, że wyborcy w Niemczech, Nowej Zelandii i na Tajwanie byli na tyle sprytni, aby wybrać najbardziej wykwalifikowaną osobę do kierowania swoim krajem – nie bacząc na płeć. To samo mogli zrobić gniewni wyborcy z niektórych upadających macho-krajów.

(poniżej fotografii dalsza część tekstu)

Kanclerz Angela Merkel. Zdjęcie: EPA

„Nikt nie chce tego słyszeć, ale nie jesteśmy u końca pandemii, ale wciąż na początku” – Angela Merkel

Merkel nadaje ton

Według wielu międzynarodowych komentatorów, prawie nikt nie może dorównać wyrazistemu przywództwu kanclerz Angeli Merkel (wcześniej chemiczki). Niemcy (gdzie w chwili obecnej jest „tylko” 5976 zgonów na 157 770 potwierdzonych zakażeń) opiekują się pacjentami z koronawirusem z całej Europy i nadają ton w UE w sprawie walki przeciw wirusowi. Merkel zainicjowała duży program testowy, podjęła szybkie działania w sprawie kwarantanny i zażądała współpracy między krajami związkowymi (landami).

Stało się to w następstwie faktu, iż niemiecka służba zdrowia ma po prostu więcej środków niż inne kraje i na ogół jest lepiej zorganizowana. Jednakże Merkel nigdy nie robi nieodpowiednich falstartów.

„Nikt nie chce tego słyszeć, ale nie jesteśmy u końca pandemii, ale wciąż na początku” – powiedziała w zeszłym tygodniu niemieckiemu parlamentowi. „Kraj stoi na ‘cienkim lodzie’” – dodała. Niemcy nie są łyżwiarzami, ale rozumieją to lepiej niż niektórzy Holendrzy, (wyj. liderzy tego sportu).

Zwrot pensji

Jacinda Ardern (wcześniej ekspertka ds. komunikacji i była współpracowniczka brytyjskiego premiera Tony’ego Blaira) również od razu wyraziła się jasno i okazała solidarność z ekonomicznymi trudnościami rodaków, przekazując jedną piątą swojej pensji (i ministrów swojego rządu). Od północy, dozwolone jest w Nowej Zelandii (gdzie aktualnie jest 19 zgonów spowodowanych koronawirusem), aby niektóre przedsiębiorstwa, takie jak z branży budowlanej, mogły zostać ponownie otwarte. Przepisy dotyczące dystansu społecznego nadal obowiązują. Ardern powiedziała, że naród otwiera gospodarkę, ale nie życie społeczne ludzi.

(poniżej fotografii dalszy ciąg tekstu)

Premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern. Zdjęcie: Getty Images

Norweska premierka Erna Solberg (socjolożka, politolożka i ekonomistka) wyróżniła się tłumaczeniem dzieciom kwestii wirusa – czymś, co amerykański kanał informacyjny CNN wolałby zobaczyć w wydaniu bohaterów ulicy Sezamkowej niż prezydenta.

Koronawirus na świecie, według liczby ofiar śmiertelnych

Klikając na link: https://www.datawrapper.de/_/SasT6/ – można wyszukiwać dane według kraju (wpisując nazwę kraju w języku angielskim) lub sortować tabelę według kategorii. Duża część ogólnej liczby przypadków została już wyleczona. Kraje europejskie wyróżnione są kolorem żółtym.

(poniżej ilustracji dalszy ciąg tekstu)

Jest to historia dobrze znana, że ​​kobiety-polityczki, gdy już osiągają szczyt, często musiały o niego walczyć ciężej niż mężczyźni. W praktyce oznacza to, że często mają wyższe wykształcenie w porównaniu do rywali-mężczyzn. Ale też otrzymują mniej od nich przestrzeni na pomyłki.

Jeden z internautów zauważył na Twitterze: „Jeśli Amerykanie zastanawiają się, dlaczego ich śmiertelność jest znacznie wyższa niż w Niemczech, to może dlatego, że niemieckia kanclerz jest specjalistką w dziedzinie chemii kwantowej, podczas gdy prezydent USA był prezenterem reality-tv”.

Autor: Bob van Huet, ‘Het Algemeen Dagblad’

Tłumaczenie: Marzenna Donajski / Donajska

Czy kobiety przywódczynie radzą sobie lepiej z kryzysem koronawirusa?

Konkretna liczba kobiet przywódczyń szybko poradziła sobie z opanowaniem kryzysu Covid-19 w swoich krajach. Czy to przypadek czy nie?

Kobiety-przywódczynie radzą sobie lepiej niż mężczyźni podczas kryzysu Covid-19. Spójrzmy na takie kraje, jak Islandia, Norwegia, Niemcy, Nowa Zelandia czy Tajwan.

W różnych mediach pojawiają się historie o krajach, w których wydaje się, że skutecznie powstrzymano rozprzestrzenianie się wirusa. Co jest ich wspólnym mianownikiem? – kraje te prowadzone są przez kobiety. Magazyn biznesowy Forbes pochwalił na przykład politykę testową niemieckiej kanclerz Angeli Merkel i specjalną konferencję prasową, którą premier Norwegii Erna Solberg zorganizowała dla dzieci. Tajwan, w którym premierką jest Tsai Ing-wen jest jedynym krajem azjatyckim, w którym nie ma drugiej fali infekcji.

Premier Nowej Zelandii, Jacinda Ardern (podobnie jak niektórzy afrykańscy przywódcy) zrezygnowała z 20 procent swojej rządowej pensji. Mówi się, że jej przywództwo jest konsekwentne i jasne.

Zupełnie inaczej niż brytyjskiego przywódcy Borisa Johnsona. Kilkakrotnie przeoczył dyskusje rządu na temat kryzysu koronawirusa, jeszcze na początku marca chwalił się ściskaniem dłoni pacjentów zainfekowanych Covid-19,  a następnie został przyjęty do szpitala z powodu infekcji. Albo amerykański prezydent Trump, który zygzakuje przed społeczeństwem pomiędzy koncepcjami: braku niebezpieczeństwa i istnienia niebezpieczeństwa pandemii.

Lepiej zatem, gdy przywódczynią jest kobieta, która ‘z natury’ lepiej słuchałaby tego, co jest zawarte w pewnych artykułach.


„To nonsens” – mówi jednak Janka Stoker, profesorka przywódctwa na Uniwersytecie w Groningen. „Tego rodzaju konkluzje podtrzymują stereotypy: przywódca-mężczyzna jako typ dominujący i silny, a kobieta-przywódczyni jako empatyczna i delikatna”. Według niej, kobiety radzą sobie lepiej w tych krajach, ponieważ prawdopodobnie są lepsze. „Z wyników badań wiemy, że kobiety-liderki odbywają trudniejszą drogę na szczyt niż ich koledzy-mężczyźni. Jeśli zatem, uda im się dotrzeć do najwyższych pozycji, to muszą być naprawdę dobre”.

Kobietom na kierowniczych stanowiskach mniej się wybacza. „Ludzie łączą dobre przywództwo z męskimi cechami, takimi jak zdecydowanie i dominacja” – mówi Stoker – „Z kolei nasze wyobrażenie tego, jak powinna zachowywać się kobieta, jest tego przeciwieństwem: powinna być troskliwa, skromna, nie za często chcąca pojawiać się na pierwszym planie. Zatem, bycie dobrym przywódcą i dobrą kobietą jest prawie niemożliwe”.

Siatka bezpieczeństwa socjalnego

Ważną rolę odgrywa także kultura polityczna kraju. Kraje o silnej siatce zabezpieczenia społecznego, takie jak Skandynawia, mogą być również krajami, w których wyborcy są otwarci na kobietę u steru. Ale premierka nie oznacza automatycznie polityki uwaględniającej i włączającej świadomie daną płeć – jak podkreśla Maja Vitas z Globalnego Partnerstwa na rzecz Zapobiegania Konfliktom Zbrojnym (Global Partnership for the Prevention of Armed Conflict), międzynarodowej sieci promującej pokój. To także stereotyp. „Jest wystarczająco wielu liderów-mężczyzn, którzy prowadzą politykę włączającą”. Przykładem jest kanadyjski premier Justin Trudeau. Podczas, gdy on chory siedzi w domu, w walce z koronawirusem widoczną rolę odgrywają w Kanadzie kobiety. „Polityka integracyjna jest szczególnie ważna, w przypadku poważnych wyzwań. Z rozmów pokojowych wiemy, że kobiety poruszają w nich podstawowe kwestie dotyczące codziennego życia: czy jest wystarczająca ilość jedzenia, schronienia, czy poziom ochrony dzieci i osób starszych jest wystarczający? ” – mówi Maja Vitas.


Jeśli chodzi o opiekę, kobiety mają największe doświadczenie, ale także najmniejszą władzę. „Kobiety zapewniają globalną opiekę zdrowotną, mężczyźni zaś decydują o niej” – jak podsumował sytuację raport WHO. Kobiety stanowią 70 procent pracowników opieki zdrowotnej na całym świecie, ale zajmują jedynie 25 procent kierowniczych stanowisk w sektorze.

W odpowiedzi na pandemię prezydent USA Trump zebrał grupę zadaniową, która początkowo składała się tylko z mężczyzn – później dołączono dwie kobiety. W Niderlandii z kolei, Zespół ds. Zarządzania Epidemią (Outbreak Management Team), który doradza gabinetowi w zwalczaniu wirusa, zmienia swój skład. I co najmniej cztery kobiety-lekarki i profesorki stanowią jego część. Ale na rządowych konferencjach prasowych zawsze mówią mężczyźni. W Wielkiej Brytanii, Caroline Nokes, konserwatywna członkini parlamentu, zastanawiała się, czy nie jest przypadkiem problemem to, że prawie wszystkie rządowe konferencje prasowe są prowadzone przez mężczyzn. W każdym razie, nie obala to stereotypowego wizerunku lidera jako mężczyzny, mówi prof. Janka Stoker. Inaczej dzieje się w Namibii, gdzie 23-letnia wiceminister Emma Theofelus prowadzi briefingi prasowe.

Zjawisko luksusowe

„Gdzieś głęboko w nas utrzymuje się przekonanie, że dobry przywódca jest męski – a więc jest to mężczyzna – szczególnie w czasach kryzysu” – mówi prof. Stoker. Oczekiwano, że po kryzysie finansowym w 2008 r. sytuacja ulegnie zmianie. Badania prof. Stoker wykazały coś przeciwnego: stereotypowy, idealny przywódca miał jeszcze mniej kobiecych cech niż wcześniej. „Jeśli jednak widzimy wystarczająco dużo przykładów kobiet na kierowniczych stanowiskach, badania dowodzą, że tracimy to uprzedzenie. Ponieważ, gdy ludzie muszą oceniać swoich menedżerów, to wiedzą bardzo dobrze, kim są ci dobrzy liderzy: to ludzie, którzy są zdecydowani i potrafią dobrze słuchać ”.


Po kryzysie finansowym różnorodność była postrzegana jako luksus, ‘ponieważ to był kryzys’. „Reprezentacja kobiet, mniejszości etnicznych lub seksualnych nagle zaczęła być postrzegana jako mniej ważna, gdy tymczasem powinna stawać się raczej ważniejsza. Media, politycy, i my naukowcy – jako społeczeństwo musimy być na to wyczuleni ”.

Autorzy: Maartje Somers, Maral Noshad Sharifi, niderlandzki dziennik NRC

Tłumaczenie: Marzenna Donajski / Donajska

Ilustracja: Nanne Meulendijks

Nieortodoksja (Unorthodox): uniwersalny przekaz o tożsamości

Serial „Unorthodox” Netflixa opowiada o młodej kobiecie, która ucieka przed ultraortodoksyjną społecznością chasydzką. Powstał na podstawie autobiografii Deborah Feldman – bestselera w 2012 r. Serial wywołuje dość radosne reakcje, ale jego przekaz jest w rzeczywistości o wiele bardziej uniwersalny – mówi twórczyni Anna Winger. Tekst poniżej nie jest typową recenzją. To informacje, które warto przeczytać, nawet jeśli nie korzysta się z Netflixa. Serial stworzony został dla niszowej publiczności, ale dzięki Netflixowi, okazało się, że ta niszowa grupa odbiorców na całym świecie jest bardzo duża.

Scena z serialu „Unorthodox”

„Co by było, gdybyś dorastała w Nowym Jorku, mieście nieograniczonych możliwości i nic nie byłoby ci dozwolone? W swoim pamiętniku „Nieortodoksja” Deborah Feldman opisuje, w jaki sposób, jako żydowska dziewczyna, jest poddawana różnorakim uciskom w ultraortodoksyjnej, chasydzkiej społeczności, żyjącej w dzielnicy Williamsburg. Nie wolno jej chodzić do biblioteki i w domu może mówić tylko w języku jidysz. Ukrywa pod łóżkiem potajemnie czytaną literaturę angielską, ponieważ każde odstępstwo od reguł jest karane. Feldman ma tylko 17 lat, gdy zostaje wydana za mąż. Chociaż życie miłosne pary zdominowane jest przez frustrację i trudności, dwa lata później przychodzi na świat ich dziecko. W wieku 23 lat Feldman jest zmęczona presją i ucieka wraz z synkiem.

Autobiografia Deborah Feldman stała sie bestselerem w 2012 r. Przeczytała ją również amerykańska pisarka i producentka telewizyjna Anna Winger – przyjaciółka Feldman, od lat mieszkająca w Berlinie. Winger zobaczyła w w tej historii uniwersalne przesłanie i postanowiła ją sfilmować. „Chodzi przede wszystkim o kobietę, która szuka swojej tożsamości, własnego głosu w społeczności, w której dobrze by się czuła” – mówi Winger przez telefon. „Jestem również Żydówką, ale wychowaną w świeckich wartościach. Tym nie mniej, również często doświadczałam seksizmu, nawet w środowisku liberalnej sztuki. Myślę więc, że kobiety z całego świata mogą znaleźć w tej historii pewną nadzieję.”

Ucieczka

Czteroczęściowy mini-serial „Unorthodox” jest teraz udostępniany w serwisie Netflix. Historia dzieciństwa Feldman odgrywa w nim dużą rolę. Sama autorka również przyczyniła się do powstania serialu. Ale od momentu, gdy główna bohaterka ucieka, serial różni się od książki. W telewizyjnej wersji, postać Esty zaprzyjaźnia się w Berlinie z grupą młodych muzyków z progresywnej akademii muzycznej, w której muzułmanie i Żydzi harmonijnie ze sobą współpracują, a homoseksualizm nie stanowi problemu. „Zawsze było dla mnie ważne, aby udostępnić scenę dla kobiet, a także ludzi ‘innych kolorów’” – mówi Anna Winger. Ale Berlin to nie tylko symbol postępu. „Chcieliśmy, aby Esty powróciła do źródła traumy, która wytworzyła w niej Satmar, jej społeczność”.

Społeczność Satmar uważa, że ​​Holokaust był karą bożą, powiedziała Deborah Feldman wcześniej w dzienniku „Trouw”. Kara spowodowaną tym, iż Żydzi zbyt mocno zasymilowali się ze współczesnym życiem. „Według naszego rabina zadaniem naszej społeczności było żyć na tyle pobożnie, że wynagrodzić grzechy zasymilowanych Żydów i uszczęśliwiać tym Boga”.

Szacuje się, że siedemdziesiąt tysięcy członkiń i członków Satmar w Nowym Jorku jest potomkami ocalałych z Holokaustu węgierskich Żydów. „Ta trauma przekazywana jest z pokolenia na pokolenie”, mówi Anna Winger, „dlatego chcieliśmy, aby Esty przerwała ten cykl w Berlinie – mieście, w którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość przenikają się”.

Nie tyle źle, co nieświadomie

Serial przedstawia również trzy inne postaci, które podobnie jak Esty przeciwstawiają się społeczności Satmar. Mąż Esty jedzie za nią wraz z niegodnym zaufania kuzynem. Bezbożny Berlin wystawia ich pobożność na próbę. Dwaj mężczyźni zostają skonfrontowani ze swoją hipokryzją wobec kobiet. „Książka jest dość introspekcyjna, ponieważ jest wspomnieniem” – mówi Anna Winger. „Ale chcieliśmy stworzyć trójwymiarową postać męża Esty, który pozostanie w tle książki. Nie jest on złym człowiekiem, ale po prostu ignorantem, podobnie jak Esty.” Jej matka, która otrzymała w serialu również dużą rolę, także przed laty uciekła z Satmar. Musiała jednak pozostawić w Nowym Jorku swoją młodą córkę.

„Nieortodoksja”, to dramat kostiumowy w XXI wieku, z wielką dbałością o tradycyjne stroje i rytuały. Celem Netflixa jest między innymi zapewnienie lepszego wglądu w świat Satmar. Anna Winger twierdzi, że jednym z największych wyzwań był język jidysz. Wielu aktorów wychowało się ze znajomością tego języka, a jeden z nich był dodatkowo trenerem językowym. Winger jest dumna, że ten dziwaczny język dociera teraz do światowej publiczności. „Kiedy Izrael został założony, wybrano hebrajski jako język nauczania, częściowo dlatego, że jidysz jest językiem germańskim, którego nie rozumieli sefardyjscy Żydzi. Jidysz ma bogatą historię kulturalną, ale dziś mówi tym językiem coraz mniej ludzi.”

„Lubię mini szczęście”

Nawet włosy Esty odgrywają ważną rolę w serialu. W Nowym Jorku były golone, ​​gdy była mężatką i musiała obowiązkowo nosić perukę. Kamera ukazuje w przybliżeniu duże, załzawione oczy aktorki Shiry Haas, która również była golona na łyso. Wiele lat później, gdy Esty pływa w jeziorze pod Berlinem, po raz pierwszy publicznie zdejmuje perukę. Krucha aktorka nie wygląda już na zniszczoną, ale wyzwoloną. „Nie nauczyłam się dążyć do szczęścia” – mówi Feldman o swojej własnej drodze do wolności. „Uwielbiam jednak mini-szczęście – że mogę wyprowadzać psa, jeździć na rowerze, prowadzić samochód. Rzeczy, uważane przez innych za oczywiste, ale które nie były u nas dozwolone”.

Producentka telewizyjny, Anna Winger, słyszy od widzów z całego świata, że ​​ w walce Esty rozpoznają też siebie. Niektórzy twierdzą nawet, że po raz pierwszy mogą w ogóle zidentyfikować się z postacią żydowską. „Nieortodoksja” została stworzona dla niszowej publiczności, ale dzięki Netflixowi, ta niszowa grupa odbiorców na całym świecie okazuje się być bardzo duża. A dzięki mediom społecznościowym ludzie dyskutują ze sobą o serialu.” Ten sukces – i tendencje Netflix do kontynuowania udanych seriali – nasuwają pytanie: czy będzie jego kontynuacja? Winger jednak odpowiada: „Nie, nie będzie kontynuacji. Jest dobrze, tak jak jest.”

Autor: Haroon Ali, niderlandzki dziennik “Trouw”

Tłumaczenie: Marzenna Donajski / Donajska

Koronawirus nie jest naszym problemem, ale głód tak

Ratowani przed koronawirusem Afrykanie umierają z głodu

Kraje afrykańskie dotyka tragiczny dylemat. Obostrzenia chronią ludzi przed koronawirusem, ale za to skazują na śmierć z głodu – reportaż Erika van Zwam dla „Trouw”.

Protestanci w Johanesburgu uciekają przed żołnierzami

„W tle dziecko płacze z bólu. Francis Maiconi mówi cicho, jakby chciał oszczędzać energię. Wraz z dzieckiem, żoną i jeszcze dwójką kolejnych dzieci żyją o wodzie i odrobinie owsianki kukurydzianej. Jedzenia starczy im zaledwie na kilka dni.

Maiconi pochodzi z Zimbabwe i przybył do Botswany, aby pracować jako malarz. Zwykle siedzi, wraz z innymi nielegalnymi migrantami, w palącym upale, pod dużym zacienionym drzewem, wzdłuż dwupasmowej drogi w Fazie 2, na przedmieściach stolicy Gaborone. Czeka tam na jakąkolwiek pracę.

Teraz, z powodu obostrzeń, pozostaje w domu. „Skończyły się już pieniędze na zakup żywności. I na czynsz. Nie możemy wyjść z domu, ze względu na patrole żołnierzy. Muszę coś zrobić, bo inaczej umrzemy z głodu”, brzmi z niepokojem jego głos po drugiej stronie telefonu.

Aby zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa, w wielu krajach afrykańskich wprowadzono blokady. W tym w Botswanie, Zimbabwe, Republice Południowej Afryki i w części Nigerii. W Botswanie ludność pozostaje w domach od ponad dwóch tygodni. Obostrzenia mają na celu powstrzymanie rozprzestrzenianie się koronawirusa, ale z tego powodu wielu Afrykanów głoduje.

Jeszcze miesiąc temu Terence Masaraure i Francis Maiconi czekali razem na zatrzymujące się samochody. Byli zależni od kierowców, dla których mogli wykonywać różne prace. Masaraure zatrudniał się jako pracownik budowlany. Również uciekł ze zubożałego miasta Kwekwe w Zimbabwe, aby zarabiać na utrzymanie rodziny. „Siedzę w domu już dziesięć dni. Nie mamy jedzenia. Czasami zdobędę trochę w sąsiedztwie. Ale minęły już dwa dni, odkąd ostatnio jadłem. Bez jedzenia nie przeżyję. Nie wiem jednak, co mogę zrobić. Jestem głodny, głodny, głodny”- powtarza człowiek, który wyglądał jeszcze tak energicznie pod koniec ubiegłego roku, gdy dziennik „Trouw” rozmawiał z nim przygotowując inny reportaż. „Nikt nie może mi pomóc. Nie wiem, co dalej mam robić”.

Czekanie i czekanie

Jego żona Faith modli się o pomoc. „Już tylko Bóg może nam pomóc. Wszystko się skończyło. To jest przerażające. Czekamy i czekamy. Kiedy ta blokada się skończy?” – pyta zrezygnowana przez telefon.

Francis Maiconi nie wie, co ma robić. Zastanawia się, czy nie powinien szukać schronienia w Mutare, czwartym co do wielkości mieście Zimbabwe, skąd pochodzi. „Może tam sytuacja jest lepsza?” – mówi. Oficjalnie Zimbabwe ma około 25 przypadków zarażenia koronawirusem i kilka zgonów. Ale nie wykonuje się prawie żadnych testów.

Sytuacja Eliny Makuyana, mieszkającej w Mutare, również nie jest najlepsza. Od wielu dni pozostaje w domu. Zwykle pracuje z młodzieżą z niepełnosprawnościami w organizacji ‘Młodzież dla Chrystusa’. „Nie czuję się dobrze. Piję tylko niewielkie ilości wody ” – mówi Makuyana. „Nadal mam pięć kilogramów mąki kukurydzianej na owsiankę, ale brakuje mi oleju spożywczego. Nie mam też pieniędzy, aby kupić butlę gazową do gotowania.”

„Jeszcze dziesięć dni w zamknięciu. Nie mogę tak długo bez jedzenia” – wzdycha ciężko.

(poniżej ilustracji dalszy ciąg tekstu)

Teraz, gdy dzieci w Kapsztadzie nie otrzymują już posiłków w szkołach, organizowane są kuchnie wydające im zupy

Brak gotówki

Jej sytuacja jest typowym przykładem mieszkańców Mutare, liczącym ponad 140 000 osób. „Wszyscy płaczą. To okropne” – mówi, aby naszkicować nieszczęście, jakie ich dotknęło.

Zimbabwe od lat należy do najbiedniejszych krajów. Prawie w ogóle nie ma tam pracy, wiele osób głoduje. „Wpływ obostrzeń na sytuację jest ogromny” – mówi Eddie Rowe ze Światowego Programu Żywnościowego ONZ (WFP). Jest kierownikiem kraju (landmanager) dla Zimbabwe. „Pandemia jest dodatkiem do innych poważnych problemów, które i tak już tutaj mamy, takich jak susza i utrata upraw”. Co więcej, prawie nie ma gotówki. „Ludzie nie mogą zdobyć dolarów amerykańskich, którymi się tutaj płaci. Jeśli nawet mają jakieś pieniądze, ceny za podstawowe produkty żywnościowe są tak wygórowane, że nie do opłacenia”.

WFP od lat dostarcza pomoc żywnościową dla około 3,7 miliona ludzi w Zimbabwe. Blokada sprawia, że ​​zapotrzebowanie na pomoc stała się jeszcze bardziej naglące. „Widzimy wzrastający głód w dużych miastach. Większość ludzi, zwykle kupuje bieżące jedzenie za swój dzienny zarobek. Nie mają już nic. Nie mogą obecnie pracować, więc nie mają pieniędzy na podstawowe jedzenie” – podsumowuje Rowe.

WFP chciałoby w najbliższej przyszłości dostarczyć więcej paczek żywnościowych do Zimbabwe, szczególnie do miast. Ale dostarczenie wystarczającej ilości jedzenia jest ogromnym wyzwaniem. Ze względu na nieudane zbiory rolne, powinno się importować dużo żywności. A to jest trudne z powodu odwołanych lotów na kontynent afrykański.

Opublikowany w ubiegłym tygodniu Raport Globalnej Sieci Przeciw Kryzysom Żywnościowym (Global Network Against Food Crises), której częścią jest WFP, wyraża obawy, że w tym roku liczba osób doświadczających ostrego głodu podwoi się, w porównaniu do ubiegłego roku, i osiągnie 265 milionów. Przyczyna: koronawirus i obostrzenia. Ponad połowa głodujących ludzi na świecie mieszka na kontynencie afrykańskim.

Sytuacja tworzy tragiczny wybór dla krajów afrykańskich: albo blokady – w wyniku której wiele osób umiera z głodu – albo niekontrolowany wybuch koronawirusa. ONZ szacuje, że bez wprowadzania obostrzeń, liczba ofiar śmiertelnych w Afryce może wzrosnąć z ok. 300 000 do ponad 3 milionów ludzi. Obecnie większość krajów afrykańskich zdecydowała się na blokady, z wyjątkiem niektórych, takich jak Tanzania.

Podstawowe jedzenie

Nigeria ma również problemy. Główne miasta, jak Lagos, o populacji 20 milionów, są zamknięte. Lagos Food Bank zapewnia codzienne potrzeby od 500 do 800 paczek żywności. To zdecydowanie za mało, z czego zdaje sobie sprawę Michael Sunbola, dyrektor Lagos Food Bank. „Błagają nas o pomoc. Organizacyjnie moglibyśmy poradzić sobie w zakresie wspierania 2000 rodzin, ale nie mamy na to wystarczającej ilości pieniędzy.” Bank żywności nie jest w stanie zrobić więcej w milionowej metropolii, gdzie połowa ludności żyje z drobnych prac wykonywanych tu, i ówdzie.

Wielu wolontariuszy wjeżdża do najbiedniejszych dzielnic białymi furgonetkami, aby rozdawać paczki z podstawowym jedzeniem. Noszą maseczki na twarzach, dla ochrony przed wirusem. „Na szczęście nikt z nas nie zaraził się jeszcze” – mówi Sunbola.

Oficjalny wskaźnik infekcji w Nigerii jest niski, chociaż w kraju tym pierwszy przypadek zarażenia pojawił się równolegle do pierwszego przypadku w Niderlandii. Zarejestrowano na razie mniej niż 1000 zakażeń i ponad 20 zgonów. Rzeczywistość jest jednak inna. „Widzimy coraz więcej chorych ludzi, ale z braku testów nie wiadomo, czy to koronawirus. Nie sądzę, aby oficjalne dane były prawidłowe” – mówi Sunbola.

Również w Nigerii największym wrogiem nie jest wirus, lecz głód. Pracownicy Sunbola, podczas dystrybucji jedzenia, muszą być chronieni przez ochroniarzy i policję, aby uniknąć kradzieży przez gangi głodnej młodzieży. „Wolę dać paczkę żywnościową samotnej matce z pięciorgiem dzieci, niż ulicznemu łobuzowi” – mówi dyrektor banku żywności w Lagos.

Chaos i zamieszki

Blokada w Laosie potrwa co najmniej do jutra, do 28 kwietnia. Sunbola rozumie konieczność regulacji, ale uważa je za nierozsądne na dłużą metę. „Wówczas konsekwencje obostrzeń stają się groźniejsze, niż sam koronowirus. Bardziej zagrożone jest bezpieczeństwo żywnościowe.” Obawia się także chaosu i zamieszek po wtorku, ponieważ wówczas zapanuje głód.

Watson Mayotcha z Chimanimani – w górach we wschodniej części Zimbabwe, w pobliżu granicy z Mozambikiem – mówi to samo. On i wielu innych mieszkańców miasta mają już dość śródków zaradczych. „Głodny człowiek jest zły” – mówi przez telefon. I jest zły.

W ubiegłym roku Chimanimani zostało mocno doświadczone przez huragan Idai, który zniszczył wschodnią część Afryki. Konsekwencje tego są nadal widoczne. Wiele osób mieszka ciągle w namiotach. „Nie ma jeszcze ofiar śmiertelnych z powodu koronawirusa, ale jesteśmy w pułapce śmierci” – mówi wzburzony. „Mamy dokładnie jednego pacjenta koronawirusa w Chimanimani. Wirus nie jest naszym problemem, ale głód tak. ”

Mayotcha zastanawia się na głos, czy lekarstwo nie jest gorsze od choroby. „Umrzemy tu. Z głodu. Nie otrzymujemy żadnej pomocy od rządu. Każde gospodarstwo domowe, aby przetrwać kolejne dwa tygodnie, potrzebuje natychmiast 50 kilogramów mąki kukurydzianej, pięciu litrów oleju kuchennego, pięciu kilogramów suszonych ryb i ryżu.”

Majotcha jest zaskoczony. Od czasu wprowadzenia środków zaradczych, miasto zostało odcięte od istniejącej, możliwej pomocy. „Nie można ot tak, nagle, zablokować wszelką pomoc. To bez serca. Jestem wściekły na rząd. Nasze prawa powinny być nadrzędne. A obecnie nie mamy już żadnych praw. Wolno nam jedynie umrzeć. Jeśli jako głodni ludzie wyjdziemy na zewnątrz, aby znaleźć jedzenie, zostaniemy pobici przez żołnierzy. Nasza wściekłość narasta.”

Wątpliwi ludzie biznesu

Jeśli już jedzenie jest na sprzedaż, jego ceny są absurdalne. „Wątpliwi biznesmeni korzystają z tej sytuacji. Uzyskują ogromne zyski za naszymi plecami”, skarży się Mayotcha. Eddie Rowe z WFP widzi to samo. Przykładowo, biedni mieszkańcy Zimbabwe otrzymali czeki gotówkowe na zakup podstawowej żywności. „Gdy jednak zamienia się je na gotówkę doliczane są ekstremalne koszty”. Tymczasem ceny żywności w dużych miastach rosną o 8-20 procent tygodniowo, zauważa Rowe. Sunbola z banku żywności zauważa, że w Nigerii „ceny podstawowych produktów, takich jak mąka, ryż, fasola i olej, wzrosły dwukrotnie od czasu wprowadzenia blokad”.

W swoim obszernym raporcie z zeszłego tygodnia, Globalna Sieć Przeciw Kryzysom Żywnościowym stwierdza, że ​​w najgorszym wypadku ludzie są ratowani przed koronawirusem, ale żyją w obawie przed głodem. Eddie Rowe z WFP widzi tylko jedno rozwiązanie: „O wiele więcej jedzenia musi trafić do Zimbabwe i reszty Afryki, aby uniknąć scenariusza głodu”. Łatwiej to powiedzieć niż zrobić. I on o tym wie.

W Kenii, gdzie obecnie oficjalne dane wskazują ponad 280 zarażonych i kilka zgonów, wprowadzono godzinę policyjną. Ludziom nie wolno wychodzić na zewnątrz między godz. 19:00 a 5:00 rano. W najbiedniejszych dzielnicach, slumsach, mieszkańcy już odczuwają skutki pandemii, mówi Peter Smerdon, koordynator WFP dla Afryki Wschodniej. „Zniknęło wiele miejsc pracy. Gospodarka jest w zapaści.” Większość Kenijczyków żyje dosłownie z dnia na dzień. „Są już na granicy minimum egzystencji, a teraz przekraczają tę granicę”, ostrzega Smerdon.”

Tłumaczenie: Marzenna Donajski / Donajska

Zdjęcia: AP

Od przyszłego roku kaucja 15 centów za małe plastikowe butelki – potem również za puszki

Od przyszłego lata, tj. 1 lipca 2021 r, za wszystkie plastikowe butelki o pojemności poniżej 1 litra wprowadzona zostanie w Niderlandii kaucja w wysokości 15 centów – pisze do Izby Reprezentantów sekretarz stanu Van Veldhoven. Ponieważ wcześniejsze próby walki o zmniejszenie zanieczyszczeń w środowisku nie przyniosły wystarczających rezultatów.

Kaucja za większe plastikowe butelki, te powyżej 1 litra, pozostaje bez zmian: 25 centów. Rok później może też zostać wprowadzona kaucja za puszki.

Sektor będzie miał najpierw możliwość rozwiązania problemów związanych z odpadkami (ostatnio zmieniono zasady segregowania odpadów – nie trzeba będzie oddzielać plastiku od resztek, ponieważ nowe maszyny robią to precyzyjniej od człowieka). Jeśli nowe regulacje nie polepszą sytuacji, kaucja za puszki zostanie wprowadzona w połowie 2022 r.

Jest to również życzeniem Izby Reprezentantów, która obawia się, że sprytni producenci mogą zastąpić małe butelki puszkami, które tą sama drogą trafiają do środowiska naturalnego.

Kaucje zachęcają do ponownego użycia

Każdego roku sprzedaje się w Niderlandii ok. 900 milionów małych plastikowych butelek. 100 milionów z nich trafia do środowiska. Sekretarz stanu pracuje już od dłuższego czasu nad umowami z przemysłem opakowaniowym, mającymi na celu ograniczenie ilości odpadów i tworzyw sztucznych w środowisku. Ponieważ przemysł nie był w stanie wykorzystać ponownie 90% butelek jednorazowych, wprowadzona zostanie kaucja.

Według sekretarza stanu, depozyt jest sprawdzoną metodą zachęcającą do ponownego użycia. Zwroty butelek będą wkrótce możliwe w supermarketach, na stacjach benzynowych, dworcach kolejowych oraz za pośrednictwem firm cateringowych.

Organizacje ekologiczne od lat lobbują za tym programem. Popiera go też coraz więcej gmin. Przy bardziej rozbudowanym systemie kaucji, odpowiedzialność za zbieranie i ponowne użycie małych plastikowych butelek spocznie na producentach.

Producenci zaś zawsze sprzeciwiali się rozbudowywaniu systemu kaucji. Według firm zajmujących się pakowaniem było to zbyt drogie i przynoszące jakoby zbyt mało rezultatów. Również supermarkety nie były chętnie nastawione do zwiększania ilości butelek depozytowych – przy których praca wymaga dodatkowego czasu i pieniądzy. „Zebranie wszystkich tych butelek jest dość skomplikowane” – jeszcze w zeszłym roku oponował rzecznik największej sieci supermarketów ‘Albert Heijn’.

Firmy pakujące i supermarkety długo kontrargumentowały. Pierwsze dwa gabinety premiera Rutte’a skłonne były nawet całkowicie zrezygnować z projektu nowych kaucji. Tak się jednak nie stało, gdyż przemysł opakowaniowy nie wywiązywał się z zawartych umów. System kaucji jest obecnie rozszerzany i ostatnie słowo – w sprawie puszek – nie zostało jeszcze powiedziane.

Firmy pakujące i supermarkety długo kontrargumentowały. Pierwsze dwa gabinety premiera Rutte’a skłonne były nawet całkowicie zrezygnować z projektu nowych kaucji. Tak się jednak nie stało, gdyż przemysł opakowaniowy nie wywiązywał się z zawartych umów. System kaucji jest obecnie rozszerzany i ostatnie słowo – w sprawie puszek – nie zostało jeszcze powiedziane.

P.S.

Walka Van Veldhovena o stan ściółki trwa już od lat. Projekt rozszerzonych kaucji wisiał w powietrzu od jakiegoś czasu. W 2018 r. Van Veldhoven postawił ultimatum: albo przemysł opakowań zadba o zmniejszenie ilości porzucanych śmieci z 70 do 90 procent do nadchodzącej jesieni, albo wprowadzone zostaną kaucje od 2021 r.

Raportu Rijkswaterstaat, który sekretarz stanu przesłał Izbie Reprezentantów, wskazał zapewne, że nie udało się osiągnąć spadku. Wprawdzie w 2018 r. nastąpiło zmniejszenie liczby porzucanych plastikowych butelek, ale w 2019 r. w ściółce znaleziono 7% więcej małych plastikowych butelek, niż średnio w 2016 i 2017 roku. W sumie ilość śmieci wzrosła aż o 21% w porównaniu do tych lat.

P.S. 2

Skoro rząd PiS jest taki mocny, to mógłby ominąć kilka lat dyskusji z producentami opakowań i supermarketami i w nocy wprowadzić jakieś rozporządzenia w podobnej sprawie.

Marzenna Donajski / Donajska

Ilustracja: adaptacja z NOS

Głos protestu w roku 2020 brzmi ciszej, ale nie zniknął

Poważne dylematy, jak świat długi i szeroki – aktywistów, zwyczajnych obywateli i osób bez praw obywatelskich: Protestować czy nie? Jeśli protestować to w jakiej formie? Kto ma wybór, aby odłożyć protest na czas po kryzysie a dla kogo jest to sprawa życia lub śmierci? Jak zyskać sojusznika – to znaczy jak przebić się z protestem do uwagi mediów, zajętych teraz wiadomościami o koronawirusie?

Podczas, gdy rok 2019 był rokiem licznych głosów protestu, teraz ulice są praktycznie puste. Grupy aktywistów i aktywistek na całym świecie szukają nowych sposobów zabrania głosu. Tak stało się w Polsce, w formie m.in. protestów kolejnowych – po zapowiedzi czytania w parlamencie fundamentalistycznego projektu Ordo Iuris i Kai Godek. Tak stało sie tez w Izraelu, gdy aktywiści demonstrowali w odległości 1,5 metra od siebie, na Placu Rabina w Tel Awiwie, przeciwko premierowi Benjaminowi Netanjahu.

Jak pisze niderlandzki dziennik Trouw, protest w Algierii wyglądał na niekończący się. Co tydzień, przez 57 kolejnych tygodni, grupa aktywistów Hirak wychodziła na ulice. Chcieli doprowadzić do powstania nowej konstytucji, końca afer korupcyjnych i przywództwa 83-letniego prezydenta Abdelaziza Boutefliki.

Działaczom udało się wyrzucić kilku władców z politycznej sceny. Po dwudziestu latach przywództwa Bouteflika ustąpił, a dwóch byłych premierów trafiło do więzienia za korupcję. Hirak kontynuował walkę o sprawiedliwszą Algierię.

Ale 17 marca ruch protestacyjny nagle zakończył się. Rząd Algierii zakazał spotkań ulicznych, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Na ulicach, gdzie od ponad roku słychać było hasła, zapadła cisza.

Algieria jest tylko jednym z krajów, w których koronawirus uciszył uliczne protesty. Kilka tygodni temu, tysiące Chilijczyków w Santiago protestowało w każdy piątek przeciwko nierównościom w tym kraju. Jednak, obecnie, rząd zakazał zgromadzeń. W Indiach działacze w New Delhi od miesięcy prowadzą kampanie przeciwko kontrowersyjnemu prawu imigracyjnemu, ale od 24 marca wprowadzony został również zakaz. Ostatnio policja w Hongkongu aresztowała każdego, kto chodzi po ulicy z więcej niż czterema osobami. Według aktywistów rządzący używają tej reguły do ​​aresztowania i uciszenia głosów krytyki.

Liczba protestów publicznych od dawna nie była tak niska. Według projektu ACLED (Armed Conflict Location & Event Data Project), który śledzi protesty na całym świecie, na początku kwietnia na świecie odbyły się 452 protesty – większość z balkonów. Dla porównania, w pierwszym tygodniu marca widocznych było ponad 1500 ruchów protestacyjnych. A w pierwszym tygodniu listopada, kiedy koronawirus jeszcze się nie rozprzestrzenił, doszło do ponad 2000 protestów. Duża różnica.

„Wirus absorbuje energię”

„Tempo protestu tymczasowo zamarło” – powiedział przez telefon dla dziennika Trouw, Hardy Merriman – prezes Międzynarodowego Centrum ds. Konfliktów Bez Przemocy (ICNC). „Kryzys koronawirusa sprawia, że ​​wszyscy są zajęci: emocjonalnie, ale także w załatwianiu spraw praktycznych. Oprócz blokad i kontroli na ulicy wirus pochłania energię.”

„W tej chwili ludzie mają na myśli coś innego niż protest” – mówił dla Trouw Bert Klandermans, profesor Uniwersytetu VU w Amsterdamie, który specjalizuje się w ruchach protestacyjnych – „Wyjście na ulicę przynosi nawet efekt przeciwny do zamierzonego. Można się wówczas zastanawiać: dlaczego zajmujesz tę przestrzeń, gdy pojawiają się pilniejsze sprawy? Zdarzało się to częściej: kiedy samolot uderzył w Twin Towers w Stanach Zjednoczonych 11 września 2001 r., widać było również, że praktycznie wszystkie protesty natychmiast zakończyły się.”

Wielu aktywistów nie widzi w tej chwili możliwości protestowania. „Są większe problemy do rozwiązania”, wyjaśniła opinii publicznej Brujas del Mar, rzeczniczka meksykańskiej grupy aktywistek, która na początku marca zorganizowała ogólnokrajowy strajk kobiet. „Teraz, gdy wszyscy pozostają w domu, wiele kobiet jest narażonych na wykorzystywanie. Zapobieganie temu kosztuje całą naszą energię. Na ulicę wyjdziemy później”.

Drastyczny kontrast

Puste ulice kontrastują z tymi sprzed roku, gdy na całym świecie wybuchały protesty. Rok 2019 był rokiem protestów, które stały się głośniejsze m.in. w Hongkongu, Libanie, Chile, Rosji, Francji, Ekwadorze, Indonezji, Indiach, Katalonii i Boliwii. Aktywiści walczyli o bardziej demokratyczny system polityczny, przeciw korupcji lub o likwidację nierówności ekonomicznych w swoim kraju. Wszędzie działacze wydawali się inspirowani tą samą energią: nawet przemoc, którą niektórzy władcy stosowali wobec protestujących, nie uciszała ich.

Ale to co nie zadziałało przemocą w zeszłym roku, urządził teraz wirus: ludzie pozostają w domach, a demonstracje są zabronione. Zmusza to grupy aktywistek i aktywistów do organizowania się w nowy sposób. „W pierwszych tygodniach zastanawiano się: co teraz robimy?” – powiedział dla Trouw Hardy Merriman, dyrektor ICNC – „Ale to było krótkotrwałe. Teraz pytanie brzmi: w jaki sposób możemy nadal coś zmienić i wnieść w czasie kryzysu? ”

Merriman wyjaśnia, że ​​wiele ruchów protestacyjnych zaczęło ostatnio wykorzystywać swoje siły mobilizacyjne do pomocy społeczności. „Na przykład działacze w Algierii niedawno wyczyścili ulice, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Ugandyjska piosenkarka, aktywistka i poseł Bobi Wine napisała piosenkę, w której zachęca ludzi do pozostania w domu i umycia rąk.”

W innych krajach grupy akcji, stosując się do obowiązujących obostrzeń,  kontynuują protesty na nowe sposoby. „Każdej nocy Brazylijczycy biją w patelnie ze swojego balkonu, protestując przeciwko polityce Bolsonaro, która odrzuca wszelkie środki zapobiegawcze przeciw koronawirusowi” – mówi Merriman.

W Polsce aktywistki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet zorganizowały strajk kolejkowy. Polskie kobiety protestowały również poprzez wywieszanie plakatów i banerów na swoich balkonach i w oknach. Protestowano też w wielu innych formach.

Światowe media zauważyły zwłaszcza demonstrację w Izraelu. Ludzie wyszli na ulice w zeszły weekend, aby demonstrować przeciwko premierowi Izraela Benjaminowi Netanjahu. Zrobili to w odpowiedniej odległości, półtora metra od siebie.

Według prof. Berta Klandermansa, koronawirus daje także aktywistkom i aktywistom przestrzeń do reorganizacji i tworzenia nowych planów. „Przeciętna kawiarnia czy sklep odświeży teraz swoje ściany i wnętrze. W rzeczywistości ruchy protestacyjne robią to samo” – mówi dla Trouw.

Hardy Merriman rozpoznaje to. „W Ameryce ruch Sunrise, który walczy o lepszą politykę klimatyczną, wprowadził czterodniowe szkolenie online. Codziennie przez godzinkę można dowiedzieć się, jak osobiście włączać się do ruchu protestacyjnego i przyczyniac do zmian. Zgłosiło się już 3500 osób do takiej formy szkolenia.”

Prof. Klandermans uważa, że ​​aktywiści lepiej zrobią, jeśli zachowają swoje nowe akcje protestacyjne na okres po pandemii. „Koronawirus po prostu połyka dużą część mediów” – mówi. Klandermans podkreśla, że ​​bez „kluczowej”, medialnej reklamy, ruch społeczny jest o wiele mniej skuteczny. „Mogę dużo pisać w swoim badaniu, ale jeśli nie ma go w gazecie, ma to mniejszy wpływ. To tak jakby upuścić pióro na podłogę.”

Przejmowanie władzy

Brak uwagi w mediach nie jest jedyną rzeczą, którą dostrzegają aktywistki i aktywiści. Wielu przywódców autorytarnych wykorzystuje kryzys koronawirusa, aby jeszcze bardziej zwiększyć swoją siłę. Premier Węgier na przykład, Viktor Orbán, niedawno podpisał ustawę, która na czas nieokreślony wyłączy parlament. W Izraelu premier Benjamin Netanjahu tymczasowo zamknął wszystkie sądy, dwa dni przed tym, gdy musiał iść na proces pod zarzutem korupcji. Sprawa sądowa została przeniesiona na koniec maja.

W Polsce rząd PiS za wszelką cenę i wbrew zaprzeczanemu stanowi klęski żywiołowej, forsuje korespondencyjne głosowanie na prezydenta, aby utrzymać władzę przez następną kadencję.

Przejmowanie władzy jest cierniem dla wielu grup aktywistycznych, które walczą o sprawiedliwszy i bardziej demokratyczny system władzy w swoim kraju. Również protesty przeciwko prawu stały się o wiele trudniejsze od czasu zapanowanie kryzysu koronawirusa: zabrania się wychodzenia na ulice, a rządy mają nowe narzędzia do walki z krytyką – ze względu na wprowadzone środki zaradcze.

W Kairze na przykład, policja aresztowała w zeszłym miesiącu cztery kobiety, które domagały się na ulicy tymczasowego zwolnienia więźniów politycznych z powodu wysokiego ryzyka infekcji w pełnych egipskich celach więzień. Władze nazwały pokojowy protest „fałszywymi wiadomościami” i zatrzymały kobiety na ponad trzydzieści godzin. W Hongkongu policja aresztowała w zeszły weekend tuzin oponentów, w tym magnata medialnego Jimmy’ego Lai i założyciela Partii Demokratycznej, Martina Lee.

Demonstracje nie kończą się jednak wszędzie. W niektórych krajach pojawiają się ostrożne protesty przeciwko rządom, które inaczej porzuciłyby biednych obywateli podczas kryzysu. O pomoc finansową ze strony rządu walczą na przykład libańscy sprzedawcy uliczni. „Nie mają dochodów od czasu blokady” – powiedziała aktywistka Nada Nassif – „Pozostawanie w domu to luksus, na który nie można sobie pozwolić. Protest jest koniecznością”. Mówi, że w libańskich obozach dla uchodźców wybuchły protesty. „To nie są zorganizowane akcje, ale krzyki rozpaczy: umierają z powodu koronawirusa, czy z głodu? Ale rząd nie robi nic, aby im pomóc.”

Demonstracja wydaje się być jedynym sposobem na przetrwanie w wielu miejscach. W boliwijskim mieście Riberalta głodny tłum poprosił o setki paczek żywnościowych obiecanych przez rząd. W Pakistanie policja aresztowała pięćdziesięciu lekarzy, którzy poprosili o lepszy sprzęt medyczny. Więźniowie na całym świecie protestują przeciwko ich uwolnieniu, obawiając się, że często przeludnione cele, w których przebywają, staną się źródłem śmiertelnego zainfekowania.

Zmiana polityczna

Tak więc, ruchy protestacyjne tak naprawdę nie zniknęły i tak się nie stanie, uważa dyrektor Hardy Merriman. Według niego, kryzys pandemii może w rzeczywistości doprowadzić do ogromnych zmian politycznych. Kryzys ujawnia dokładnie to, w co zaangażowanych było wiele protestów przed epidemią, a mianowicie systematyczną nierówność, korupcję i ubóstwo. „Ta epidemia ujawnia, kto najbardziej cierpi w naszym społeczeństwie” – mówi dyr. Merriman – „czyli najbiedniejsi mieszkańcy naszej planety. Odkrywa słabości naszych systemów społecznych: spójrzmy na przykład na opiekę zdrowotną w USA, która jest niedostępna dla wielu biednych Amerykanów”.

Według Merrimana gniew, który powstaje z tego powodu, stwarza możliwości. „Budzi się gniew grupy ludzi, którzy nigdy wcześniej nie uważali siebie za aktywistów. To daje nowe wsparcie ruchom protestacyjnym.” Minie jeszcze trochę czasu, zanim staniemy się naprawdę gotowi – podkreśla prof. Klandermans. „Taki kryzys jest poważnym ciosem dla ruchów społecznych” – mówi. „Niektóre organizacje znikną na chwilę z radaru. Ale ruchy protestacyjne, którym uda się przetrwać kryzys, pojawią się jeszcze mocniejsze”.

Opracowanie: Marzenna Donajski / Donajska

Źródło: Trouw, Anne ter Rele

Zdjęcie: Demonstracja w Tel Awiwie, Getty Images

300 dodatkowych milionów euro na ratowanie z kryzysu kultury w Niderlandii – „To za mało!”

(Dla małego porównania z naszym polskim podwórkiem – przykład ponadprogramowych decyzji rządu niderlandzkiego i reakcja zainteresowanego sektora kultury).

W środę, 15 kwietnia, rząd ogłosił, iż przeznacza dodatkowe 300 mln euro na wsparcie dla sektora kultury. Pieniądze zostaną przekazane „kluczowym instytucjom kultury”, „istotnym dla całego sektora” – przekazała minister kultury, Ingrid van Engelshoven (z partii D66). Są to takie instytucje jak Rijkmuseum, Opera Narodowa i inne większe grupy oraz organizacje, sale koncertowe i sceny teatralne.

„Wspierając teraz kluczowe organizacje kulturalne, można również z czasem zapewnić napływ po kryzysie, zleceń dla freelancerów” – stwierdziła minister Van Engelshoven. Świat sztuki jest „pierwszym sektorem, dla którego rząd podejmuje obecnie dodatkowe środki”.

Wcześniej, w połowie marca rząd ogłosił olbrzymi pakiet ratunkowy, ograniczający utratę dochodów dla firm i samozatrudnionych (początkowe wsparcie dla przedsiębiorców na poziomie 70% ich normalnych dochodów dość szybko podniesiono do 90%). Minęło kilka tygodni, zanim sektor kultury przekonał rząd, że to nie wystarczy.

Straty w wysokości 1 miliarda euro do 1 czerwca

Do 1 czerwca, sektor kultury i tzw. sektor kreatywny straci 1 miliard euro obrotów, według własnych obliczeń. Nadal nie jest jasne, jak szybko dojdzie do ponownych wizyt w teatrach, kinach i na festiwalach – w warunkach „półtora metrowej gospodarce” – jak nazywa się ostatnio gospodarkę ze względu na obowiązujące wszystkich zachowywanie od siebie 1,5-metrowej odległości. Sezon kulturalny 2020-2021 zagrożony jest większą liczbą bankructw, niż początkowo sądzono.

Dokładny sposób dystrybucji 300 milionów euro musi jeszcze zostać opracowany. Część wspomnianych środków zostanie podzielona na 6 mniejszych funduszy, które będą wspierać „ograniczoną liczbę muzeów, teatrów i festiwali, odgrywających kluczową rolę w danym regionie. Pod warunkiem, że do wsparcia dołączą również lokalne władze” – w oświadczeniu prasowym przekazała minister kultury.

Kwota 300 mln euro nie zadowoliła jednak wszystkich. Esther Ouwehand (z Partii na rzecz Zwierząt) z oburzeniem porównała tę kwotę do 600 mln euro, które zostaną przekazane hodowcom kwiatów.

Również rzecznik prasowy organizacji artystycznej Kunsten 92, Jan Zoet, wyraził wątpliwości, czy kwota będzie wystarczająca. „Oczywiście z radością przyjmiemy to wsparcie do okresu letniego, ale co będzie później? Jeśli ma być to całkowita kwota wsparcia, to z pewnością nie wystarczy” – powiedział Zoet – „To miło, że rząd dzieli się spostrzeżeniami, że ogólne środki były niewystarczające. Nie zapominajmy jednak, że środki te niewiele znaczą dla 160 000 samozatrudnionych freelancerów w sektorze kultury. Oni będą musieli zwrócić się o pomoc społeczną. Ponadto ważne jest, aby gminy podjęły również działania w odniesieniu do sal i instytucji, które nie są wspierane przez państwo”.

Według organizacji Kunsten 92 wszystkie cechy rynku pracy w sztuce można określić w kategoriach „pracy na zamówienie”: duża liczba w sektorze osób prowadzących działalność na własny rachunek i bez pracowników (to ok. 60–70 procent rynku), poza tym – można mówić o często hybrydowych operacjach biznesowych pomiędzy systemem dotacji a siłami rynkowymi lub o szczytach sezonów generujących dochód. Zarobki dla pracowników kultury pojawiają się nierównomiernie w ciągu roku.

Niektórzy komentatorzy zauważają, że wsparcie dotyczy tylko państwowych instytucji, co oznacza, że liczne prywatne teatry oraz muzea nie zostaną uwzględnione. „Te pieniądze zostaną przekazane bardzo ograniczonej liczbie dotowanych instytucji. Nie możemy zapominać o zatrudnionych w branży freelancerach, pracownikach kreatywnych oraz technicznych ukrytych za kulisami” – przekazał poseł Zielonej Lewicy, Niels van den Berge.

Jeśli chodzi o teatr, niezależne firmy stanowią obecnie 70% rynku. Minister Van Engelshoven przekazała, że przedsiębiorstwa te mogą ubiegać się o pożyczki poprzez fundusz Culture and Entrepreneurship. Skrytykował to Boris van der Ham, prezes stowarzyszenia niezależnych teatrów, który przekazał, że minister „nie rozumie widocznie, jak działa ta część świata teatru”. „Fundusz udziela pożyczek wyłącznie do sumy 100 tys. euro. To niewiele, jeśli produkujesz musical dla dużego teatru” – przekazał.

Marzenna Donajski / Donajska

Zdjęcie: Dzieło Jean’a Dubuffet w ogrodzie rzeźb Muzeum Kröller-Müller; ANP.