Kochane Dziewczyny, nie dajcie sobie wmówić, że maść na obrzęki, lub żylaki nóg musi być w każdej torebce. To co uderza w polskich reklamach, to zadziwiająca rywalizacja firm farmaceutycznych oferujących tego typu produkty. Przywykłam już do holenderskiego otoczenia i stwierdzam, że Holenderkom w ogóle nie reklamuje się takich kremów. Dlaczego? Ponieważ nie mają problemów z nogami. Może istnieją jakieś indywidualne przypadki zdrowotne, ale ja takich nie znam. Holenderki preferują wygodę i sport. Noszą płaskie obuwie. Uwolniły też już dawno swoje umysły od społecznej presji podobania się i kokietowania – np. panów. Czy to źle? Czy są niezadbane? Nie sądzę. Mnie odpowiada to wolność. Są naturalne. I przynajmniej mają ładne, zdrowe nogi. Sposób ubierania się w Holandii spowodowany jest głównie tym, że wszędzie jeździ się na rowerach. Stąd swetry, dżinsy, adidasy (sneakersy), kurtki od deszczu (przydatne nawet latem w nadmorskim klimacie). Na bardzo, ale to naprawdę bardzo nielicznych stanowiskach obowiązuje jeszcze tzw. dress code. Ale nawet jeśli, to wówczas panie wolą założyć płaskie mokasyny, lub minimalny obcasik – skoro już obowiązuje klasyka.
Przyjrzyjmy się, jak tymczasem wyglądają polskie panie, które w jednej z reklam śpiewają, że „lekkie nogi same je niosą” (nie pamietam dokładnego tekstu). Wszystkie w pantofelkach na co najmniej kilkucentymetrowych obcasach. Po co ? Do jakich okoliczności? Dlaczego wszystkie? Ponieważ taka jest presja i oczekiwania społeczne. Taki jest kanon ‘pięknej’, ‘zgrabnej’ kobiecej nogi. Absurd.
Polki, świeże emigrantki, przychodzą nierzadko na rozmowę kwalifikacyjną wystrojone bardziej, niż szef firmy. I odkrywają ze zdumieniem, że potencjalni pracodawcy pytają: „Dokąd pani tak się wystroiła? Na party?” (to nazwa dyskoteki w nocnym klubie lub imprezy na festiwalu)
Chodząc na urodzinowe przyjęcia, nowo przybyłe emigrantki stwierdzają z niedowierzaniem, że rdzenne Holenderki i Holandrzy świętują, wspólnie z solenizantem, w starych swetrach, dżinsach i sportowych koszulach. Każdy bowiem bardziej obawia się „przestroić”, niż wyglądać skromnie. Nie ma pojęcia „za skromnie”.
Oczywiście nie chcę namawiać do buntowania się przeciw polskim obyczajom rozmów kwalifikacyjnych. Poddaję jedynie w wątpliwość szkodliwe przyzwyczajenia łamania sobie nóg w eleganckich ale niewygodnych pantoflach, przez co drugą Polkę (z reklamy wynika, że przez każdą każdą), przez 8 godzin w czasie pracy. O szpilkach nie wspomnę. Przyznaję uczciwie, sama, gdy byłam młoda nosiłam szpilki. I po randkach panowie zawsze odprowadzali mnie pod sam dom – niezależnie od odległości – bo co ja bym zrobiła w takich butach (bez znajomości sztuk walk), gdyby ktoś mnie napadł? Kłopot dla każdego. I brak niezależności. Ale nigdy więcej. Od lat. I na szczęście, żadna maść nie jest potrzebna.
Wiecie kto na ogół nosi jeszcze szpilki w Holandii? Czasami, gdy idę za wystrojoną kobietą w wysokich pantofelkach i krótkiej spódniczce, wiecie o co pytam siebie? Czy to jest może drag queen? Czyli uosobienie najbardziej kobiecej kobiecości (w ‚klasycznej’ formie). I na ogół się nie mylę. Bo te statystyczne, biologiczne kobiety, już dawno powyrzucały swoje szpilki i wysokie pantofle na śmietnik. I to mi odpowiada. I do tego zachęcam wszystkie polskie dziewczyny.